muzyka

sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 28

Nie mogłam przerywać pracy. Weszłam w rutynę polegającą na pospolitej egzystencji. Nawet nie zwracałam uwagi na to co robię. Wszystko robiłam z tzw. automatu. Nie zwracałam uwagi na głód, ubrania, wygląd. Uciekło ze mnie całe życie. Pewnie odeszło razem z Oliwierem. Minął już tydzień od naszej rozłąki. Codziennie sprawdzałam, czy sytuacja posunęła się do przodu.
- Dzień dobry. Czy wiadomo coś o ...
- Nie pani Aneto. Tak samo, jak wczoraj i przedwczoraj.
- Ale od tygodnia nic nie drgnęło! Jak można tak obchodzić się z ludźmi?! Tu podobno chodzi o dobro dziecka, ale jakoś tego nie widać!
- Niech się pani uspokuje, bo będę musiała wezwać ochronę!
- Jak mam z Wami rozmawiać?
Wyszłam z urzędu w takim samym humorze, jak przez ostatnie 6 dni. Mój niepokój dodatkowo pobudzał fakt, że nie miałam sposobności porozmawiać z synem. Nie wiedziałam nawet gdzie jest. Zostałam tylko zapewniona, że dalej przebywa w kraju.
Dojechałam do domu. Po przekroczeniu progu, rzuciłam torbę z ubraniami w kąt. To tam było jej miejsce odkąd mieszkałam sama. Siadłam na kanapie w salonie i patrzyłam w okno. Patrzyłam, patrzyłam, patrzyłam... To tak leciał mi czas bez Oliwiera.
-Aneta!
Powolnym ruchem odwróciłam głowę w stronę nowoprzybyłej osoby.
- Tak?- nie wykazałam specjalnego zaskoczenia obecnością znajomego.
- Wstań!
- Po co?
- Po to samo... Nie możesz tak siedzieć!
- Czemu?
- Jakbyś się ze mną kłóciła to bym był przynajmniej wkurzony z jakiegoś powodu. Twój brak emocji w głosie jest przerażający. - rzeczywiście. Tylko będąc w urzędzie udawało mi się obudzić w sobie tą wolę walki, jaka zazwyczaj towarzyszyła mi w życiu codziennym.
- Czepiasz się.
- Aneta!!
- Łukasz, było by mi miło jakbyś na mnie nie krzyczał w moim własnym domu.
- Dalej nie słyszę emocji. Wstawaj!
Nie miałam siły i ochoty dłużej polemizować z Piszczkiem.
- Idziemy!
- Ok.
- Nie chcesz wiedzieć gdzie?
- Wszystko mi jedno.
- Nie mam już do ciebie siły!
Siadłam na siedzeniu pasażera w sportowym aucie Łukasza. Było ono większe niż typowe, wiadomo - rodzina. Ruszyliśmy. Przez całą podróż wyglądałam przez okno, nie zwracając uwagi na to co widzę. Można byłoby pomyśleć, że w pojeździe jest obecna tylko zimna, nieokreślona skorupa, podczas gdy duch uleciał w nieznanym nikomu bliżej kierunku.
- Jesteśmy.
- Dobrze.
- Uduszę cię!
- Ok.
- Czemu ja strzępię język, skoro to i tak nic nie daje?! - powiedział piłkarz do siebie.
 Wprowadził mnie przez wąski korytarz, do szatni.
- Przebieraj się!
- Ok.
Tak też zrobiłam. po 10 minutach stałam na środku przestronnego pokoju.
- I?
- Ooo! Jest jakaś reakcja! Teraz będziemy mieli zajęcia.
- Aha.
-Dzień dobry. - powiedział rosły mężczyzna podchodząc do nas z rękawicami w dłoni. - Zaczynamy!
No i jak zapowiedział, tak zrobił. Dostaliśmy ogromny wycisk. Najpierw tour de siłownia, potem bierznie.
- A teraz boks!
- Aha.
- Każdy ma swój worek.
Trener pokazał nam, jak prawidłowo wyprowadzać ciosy i na swój znak kazał uderzać.
- Raz, dwa, TRZY! Raz, dwa, TRZY!
Po chwili zwiększyłam intensywność uderzeń. Czułam jak cała moja złość i frustracja odnalazła drogę na zewnątrz. Gdy opadłam z sił, odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do szatni.
Co się zmieniło? Teraz czułam złość, nie odrętwienie. Przebrałam się, wrzucając przepocone rzeczy do torby, którą wcześniej przekazał mi Piszczek. Wyszłam na powietrze.
- Jak się czujesz? - spytał Łukasz.
- Żyję. Wracajmy do domu.
Przez całą drogę powrotną próbowałam opanować drgawki. Nie wiedziałam czym są spowodowane. Jednak moje próby spełzły na niczym. Gdy zatrzymaliśmy się pod mieszkaniem, zauważyłam stojący na podjeździe samochód. Pośpiesznie wyszłam z pojazdu. Gdy tylko przekroczyłam próg, moim oczom ukazał się Marco.
 Jedyne co zrobił, to rozłożył ręce. Nic więcej. To wystarczyło. Rozpłakałam się, podbiegając do chłopaka. Wtuliłam się, a jego ramiona otoczyły mnie jakby płaszczem spokoju, sprawiając że mogła wyrzucić z siebie całą falę złych uczuć.
Nie mogłam powstrzymać łez. Po paru minutach poczułam dodatkową parę dłoni na plecach. Małych dłoni. Byłam pewna, że umysł płata mi figle.
- Mamo, Mamusiu. Co się stało?
Odwróciłam się . Łzy poleciały z podwójną siłą.
- Już nic kochanie. Wszytko jest w najlepszym porządku. W drzwiach stłoczeni stali piłkarze. Była prawie cała drużyna!
- Jak? - zwróciłam się w stronę Sebastiana, będącego niejako przewodnikiem moich przyjaciół.
- Borussia napisała oficjalne pismo do sądu polskiego i nagłośnili sprawę. Zrobiło się głośno, więc nie mieli jak się bronić. Nie wiedziałaś nic, bo nie zaglądałaś do gazet.
Wzięłam na ręce Oliwiera, po czym podeszłam do zebranych.
- Kocham was. Naprawdę. Jesteście najlepszymi ludźmi na świecie i nie wiem co bym bez was zrobiła. - spojrzałam każdemu w oczy.
- Jesteśmy rodziną, a rodzina musi się wspierać. - zza Sebastiana wyjrzał Marcel.
- To by się nawet zgadzało, bo rodziny się nie wybiera. My też jesteśmy razem, bo Jurgen nam każe. - powiedział Kevin, powodując salwę śmiechu. Marco otoczył jedną ręką Oliego, a drugą mnie.
- To w takim razie, nie mogę narzekać na moją rodzinę.



Takie o. CHciałam bardziej pchnąć do przodu akcję, jednak czułam się źle niejako zbywając temat Oliviera. Czekam na wasze komentarze z ocenami moich wypocin. Pod koniec grudnia kończę opowiadanie. Ale do tego czasu chciałabym, żeby pare rzeczy się jeszcze wydarzyło.

Pozdrawiam :*

sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 27


Staliśmy, patrząc na urzekający widok. Nie myślałam o niczym. Pęd życia i Oliwier sprawiły, że musiałam zająć się sprawami poważnymi . Jednak trochę tęskniłam za typową młodością. Imprezy, znajomi. Lubiłam być w centrum życia towarzyskiego. Po jakimś czasie poczułam narastający ból w stopie.
- Wracajmy. - powiedziałam, bo byłam pewna, że długo nie ustoję.
- Dobrze. - wziął mnie pod rękę i weszliśmy do salonu.
Reszta dalej balowała ciesząc się z niesamowicie ważnej wygranej. W jednej chwili poczułam niepokój. Nie wiedziałam skąd i dlaczego. Po prostu. Zmęczona udałam się do pokoju zostawiając szczęśliwych graczy.
Zsamego rana pobudka i do domu. Cieszyłam się, że nie musimy tu zostawać dłużej. Nie lubiłam spać w nie swoim łóżku. Gdy tylko wylądowaliśmy, zabrałam swoje torby, zapakowałam je do samochodu i pojechałam po syna. Nie zatrzymywałam się u Magdy długo, bo w planach miała spotkanie z Jonasem.
- Hej kochanie.
- Mama! Jesteś!
- Stęskniłam się za tobą niesamowicie!
- Wygrałaś mecz!
- No może nie ja, ale mamy te trzy punkty. Dziękuję ci misiu za opiekę. - odwróciłam się do Magdy.
- Nie no spoko. Kiedyś się odwdzięczysz.
Posadziłam małego w foteliku. Włączyłam muzykę i pojechaliśmy. Słońce świeciło, humor dopisywał. Podjechaliśmy pod drzwi. Otworzyłam drzwi i wrzuciłam wszystkie rzeczy za próg, starając nie zabić się o biegającego Oliviera. "Na dworze zimno jak w psiarni, a jemu chce się biegać" Podziwiałam małe dzieci. Tyle niespożytej siły. Przyuważyłam że w skrzynce są listy. Wyjęłam je i idąc do kuchni przeglądałam. Marzyłam o dobrej, mocnej kawie. Chwila. Wróciłam do koperty, która wylądowała na samym dole pliku. "sąd"
- Oli!
- Tak mamo?
- Włącz sobie bajki. Mama ma ważnąrzecz teraz do zrobienia.
- Ok.
Po krótce. Nie było mnie w domu przez 2 dni, mieli zrobić "nalot", sprawdzić jak się Olivierowi u mnie żyje. Uznali, że uciekłam więc mam natychmiast zjawić się na policji. Z małym.
Tak nie będzie. Nie chciałam wplątywać w to Oliego. Potrzebowałam dwóch osób. Do opieki nad Olivierem i kogoś żeby ze mną pojechał.  Na Magdę nie mogłam liczyć, bo wiedziałam, że Jonas zabiera ją gdzieś poza miasto i pewnie zadbało to żeby im nikt nie przeszkadzał.
Zerknęłam na mój telefon leżący na stoliku. Stukałam rytmicznie w biały, granitowy blat, starając się wybrać najlepsze rozwiązanie.
- Dobra. - powiedziałam sama do siebie - Hej Sebastian. Jest sprawa...
Kapitan był wspaniałym człowiekiem. Wiedział, że dla mnie jest to coś niesamowicie ważnego i bez zawahania zgodził się ze mną pojechać. Ale teraz została kwestia niańki.
- Oli. Którego wujka chcesz zobaczyć?
- Wujek Sokratis!
- No dobra.
Zadzwoniłam do Papy. Powiedział, że da radę i już po 15 minutach stał u mnie u drzwi.
- Aneta co się stało?\
- Nie wiem. Zobaczymy co będą chcieli. - moje ręce już od dobrych parunastu chwil były poza kontrolą.
Sokratis złapał mnie delikatnie, spojrzał w oczy i spokojnym głosem powiedział:
- Nerwy ci nie pomogą. Musisz być opanowana i pewna siebie. Zmieć ich tam charyzmą.
- Nie dam rady.
- Choć. - zaprowadził mnie do salonu, gdzie na środku, na wielkiej poduszce siedział Olivier. - Spójrz. Musisz być silna. Dla niego.
Przytulił mnie mocno, odsunął od siebie, złapał za ręce i powiedział:
- Wdech!
Tak też zrobiłam.
- Wydech. Wdech! I lecisz! - zrobiłam parę kroków w stronę drzwi. -Oliverze! Koniec bajek idziemy się bawić!

Miałam same złe przeczucia. I widać, sprawdziły się. Nie wiem kto jest ojciem Oliego, ale albo miał ogromne wpływy, albo to ja nie byłam lubiana przez urzędników.
- Jesteśmy zmuszeni zabrać dziecko do rodziny zastępczej. Tam poczeka na rozwiązanie tej sprawy. - z twarzą wypraną z uczuć oznajmił mi i Sebastianowi człowiek siedzący za potężnym biurkiem.
Całą swoją siłę musiał włożyć Kehl w utrzymanie mnie na miejscu.

-Oli. Teraz pojedziesz do naszej dalekiej rodziny, bo mama musi załatwić parę poważnych spraw. Przyjadę po ciebie gdy tylko będę mogła.- tłumaczyłam małemu ze łzami w oczach, czując wsparcie jakim obdarzali mnie piłkarze stojący za moimi plecami. Gdy urzędnik wyprowadzał syna z domu dałam radę tylko szepnąć- Obiecuję kochanie...




 Bardzo możliwe, że będę musiała zawiesić na jakiś czas stronę. Brak mi pomysłów, czasu, chęci, a w szczególności czasu. Chciałabym wam zdradzić koniec opowiadania, albo napisać parę wersji i każdy według uznania wybrałby sobie tę, która według niego najbardziej pasuje do całości. I tu kieruję pytanie do Was. Chcecie jedno zakończenie, czy pare wersji?

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział 26

Podparłam się na ręce, otwierając niemrawo oczy.
- Patrz gdzie biegnie.... ooo Ania?!
- Przepraszam cię Anetko. Nie wiedziałam, że ruszysz. Nic ci nie jest?
- Nie nic. A ty nie z Robertem?
- Postanowiliśmy odpocząć od siebie dzisiaj.
- No dobra nie drążę.
Pobiegłyśmy w ciszy. Żadnej z nas nie śpieszyło się do rozpoczęcia rozmowy. Ja nie przepadałam za bieganiem właśnie przez ciągnące się rozmowy i czasami irytujących towarzyszy. Czułam, że Ania milczy przez Roberta.
- Czyli to jednak coś poważnego?
- Sama nie wiem.
Gdy byłyśmy z powrotem pod hotelem, przytuliłam ją i rozeszłyśmy się do swoich pokoi. Od rana zaczął się szał. Nie wyrabiałam się na zakrętach. Pomoc w rozgrzewce, masaże przez meczem, upewnianie się, że wszystkie możliwe rzeczy mam gdzieś pod ręką. Na dodatek jako jedyna kobieta w drużynie byłam stylistką, psychologiem i niańką.
"Puk, puk" - okrążałam łóżko, żeby otworzyć drzwi, gdy poślizgnęłam się na parkiecie."Puk, puk"    Poczułam w stopie przeszywający ból. Wstałam, nie zważając dłużej na dolegliwość.
- Hej, ta czy ta? - spytał Miki trzymając w rękach dwie różne bluzy BVB.
- Ta. - wskazałam na zakładaną przez głowę.
- Idziesz? Bo wszyscy się już zbierają.
- Tak.. - odwróciłam się, podpierając szybko ręką, bo czułam, że noga odmawia mi posłuszeństwa.= Już zaraz do was zejdę.
Przymknęłam drzwi. Delikatnie zasiadłam na łóżku i wyjęłam z torby najmocniejsze środki bólowe. Musiałam być w formie.
Lubiłam poznawać nowe stadiony. Gdy wchodziłam na murawę, myślałam sobie ile sław wcześniej tędy stąpało. Trybuny zapełniały się podekscytowanymi kibicami. Każdy robił zdjęcia chłopakom biegającym na rozgrzewce. Gdy już zaczęli grać wszystko potoczyło się błyskawicznie. Gospodarze byli od nas lepsi, ale to chłopaki mieli więcej szczęścia i mecz zakończył się wynikiem 3.1.
W autokarze w trakcie powrotu była prawdziwa impreza. Wszyscy cieszyli się z tych 3 punktów, tym bardziej że mieliśmy trudną sytuację w grupie. Gdy dojechaliśmy do hotelu dołączyły do nas WAGs i wtedy byliśmy w komplecie. Rozsiedliśmy się w salonie. Zaciekawiły mnie wielki szklane drzwi. Wstałam uważając na bolącą stopę i podreptałam w stronę balkonu. Po otworzeniu drzwi moim oczom ukazał się piękny ogród z oczkiem wodnym. Bezchmurne niebo dawało półmrok, bo księżyc mógł swobodnie roztaczać swoje promienie.
- Wejdź do środka, bo zimno. - usłyszałam za sobą głos Marco.
- Tu jest tak ładnie.
- Ja widzę dwa piękne widoki.
- Przestań.
- Przecież mówię prawdę.
Marco stanął za mną. Delikatnie narzucił mi na ramiona swoją bluzę.
- Dziękuję, ale teraz to tobie będzie chłodno.
- Jak zrobiętak, to nie będzie. - przytulił mnie od tyłu splatając swoje ręce z moimi.
Nie wiem jak długo tam staliśmy. Żadne z nas nie odezwało się słowem.

- Bardzo ładne zdjęcie wyszło. - powiedział Marcel, przyczajony przy oknie, patrząc na wyświetlacz swojego telefonu.


Cieszę się każdym Waszym komentarzem. Chciałabym pisać częściej i dłużej, jednak klasa maturalna jest bardzo wymagająca :{ Dodatkowo zaczynam akcję zdrowe odżywianie i ćwiczę. Robiłam tak i wcześniej ale teraz już zaczynam tak super poważnie. Moje wysiłki zostaną podsumowane na studniówce i mam prośbę - trzymajcie za mnie kciuki!!

Macie jakieś sugestie co do bloga lub poprostu chcecie o coś zapytać? piszcie na invisibleworld66@gmail.com

Czekam na Wasze komentarze!!

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 25

- Ałaaaa...! Ja niechcę! Już! Dosyć!
- Że niby skończymy tak w połowie?
- A co ja właśnie do ciebie powiedziałam?!
- No wytrzymaj jeszcze chwilę!
- Ale nie puszczaj!
Reszta ekipy najpierw poszła na kawę, a gdy wrócili zasiedli w poczekalni. Pomimo moich krzyków, albo właśnie przez nie co chwila wybuchały salwy śmiechu.
- Co to za +18 tam odgrywacie?
- Ej Marco! Nie szalej tak, skoro ładnie dziewczyna prosi!

- Jak wyjdę stąd żywa, to przyrzekam, że zrobię im coś!
- Oj ciii... bo chyba facet traci cierpliwość.
- Ale trzymaj mocno!
- Misiu, mi już krew do palców nie dochodzi, ale dla ciebie wszystko!
- Ostatnie pociągnęcia. - zwrócił się do nas.
- No nareszcie! - uśmiechnęłam się sama do siebie, widząc dzieło pod moim obojczykiem.
- Pięknie i cudnie!- rzekł podekscytowany Marco.
Wybiegłam do reszty, która pogrążyła się w swoich mobilnych zabawkach.
- No ekipa! I jak?
Na całej długości obojczyka postanowiłam utrwalić klucz, w który wpisano serce stylizowane na "O" do którego dopisałam "livier"
- Jakby to był face to nacisnął bym "lubię to"! - Auba.
- Jesteś uzależniony. - powiedział Lewy, uderzając go poduszką. - Fane, fane. I powiem wam, że mam ochotę dołączyć do klubu Anonimowych Wytatuowanych.
- No to dawaj!
- Ale to już w Dortmundzie.
- Ale trzymamy za słowo. - spojrzeliśmy wszyscy na Roberta,

Resztę popołudnia miotaliśmy się po mieście. Oczywiście chłopaki nie uniknęli zdjęć. Gdy zebrało się za dużo kibiców, zadzwoniłam po taksówkę i wróciliśmy do hotelu.
Po wieczornym spotkaniu z trenerem i omówieniu koncepcji meczu, większość piłkarzy razem ze swoimi damami serca udała się na kolację.
Ja też zebrałam swoją miłość i wyszłam przed budynek. Włożyłam słuchawki w uszy, rozejrzałam się i już wiedziałam, gdzie biec. Tym samym okrążając jezioro, które odnalazłam przypadkiem, testowałam nowy komplet firmy Nike. Zerknęłam w górę i zobaczyłam wielki księżyc. Pełnia. To on oświetlał mi drogę, podczas stawiania sobie wyzwań, jakim były moje własne słabości. Siadłam na brzegu, odłączyłam słuchawki i zadzwoniłam do rodziny.
- Hej młoda! Jak tam w Deutschlandzie?
- Czekamy na jutrzejszy dzień! A i mały chce już zobaczyć mamę.
- Masz go gdzieś pod ręką?

Gdy przegadałam .... 30 minut, a przynajmniej tak uważa mój telefon, wstałam, przeciągnęłam się i ruszyłam, by dokończyć to co zaczęłam. Odwróciłam i się, odbijając po raz pierwszy w swoim joggingowym rytmie.
 Druga noga nie zdążyła dotknąć asfaltu, gdy pod wpływem uderzenia upadłam...